Odcinek 4
Damian podszedł do niej obejrzał, nie było jeszcze lekarza, tak więc postanowił ją wypróbować, ułożył się wygodnie, poprzekręcał z boku na bok. Nagle zgrzytnął zamek drzwi wejściowych. Damian nie widział kto wszedł, domyślał się jednak.
- Dzień dobry – odezwał się aksamitny kobiecy głos, obarczony lekkim, obcym akcentem – widzę, że zdołał się pan już rozgościć. Nazywam się doktor Michelle Kozlowski – przedstawiła się.
To była kobieta, nie widział jej, jednak w sposobie mówienia, barwie głosu było coś znajomego.
Zerwał się na równe nogi, odwrócił w stronę drzwi.
- To ty – wyszeptał – to naprawdę ty!
Następnego dnia
Damian poszedł do Piotrka, zastał go w szpitalnym gabinecie dla lekarzy,
opowiedział wszystko, co wydarzyło się poprzedniego wieczora.
- Wierzyć mi się
nie chce – stwierdził doktor – taki głupi się urodziłeś, czy specjalnie
musiałeś ćwiczyć? Ewa Drazga? Ty wiesz ilu mężczyzn marzy o tym, by z nią się
spotkać, zostać sfotografowanym w jej towarzystwie? Ty być może miałeś szansę
nawet na seks i zrezygnowałeś. Co się z tobą dzieje? Kiedyś takiej okazji byś
nie przepuścił. Niby od kiedy nie potrafisz okazywać publicznie uczuć?
- Wiem, że to
głupie – westchnął Damian i opadł bezsilnie na krzesło – ona mi się podoba, i
to bardzo, ale przebywając z nią czuję się, jakbym uczestniczył w jakimś durnym
realisty show. Nie wiem, czy któregoś razu jakiś „paparazzi” nie wyskoczy nam
spod łóżka. Nie chcę takiej „inwigilacji”, rozumiesz?
- Nie, nie
rozumiem – stwierdził Piotrek – tak, czy owak jesteś zdrowo rąbnięty i musisz
się leczyć. Ciężko mi powiedzieć, czy to przez tę śpiączkę tak cię „pogięło”,
czy też ta „paranoja” ma inne podłoże, ale zobaczę co da się zrobić.
- Zrobić? Z
czym?
- Z twoją
obsesją – lekarz usiadł na krześle przy biurku, zaczął wertować czasopisma
medyczne, porozrzucane po blacie – gdzie to jest – powiedział sam do siebie – o
znalazłem – rzekł wyciągając ze stery gazet jeden z magazynów – w przyszłym
tygodniu przyjeżdża na serię wykładów amerykański psychiatra, specjalista od
leczenia zaburzeń wywołanych stresem pourazowym.
- No i co w
związku z tym, chcesz bym poszedł na wykład?
- Tobie nie jest
potrzebny wykład tylko sesja – stwierdził Piotrek – być może uda mi się
załatwić wizytę. Facet nazywa się Michael Kozlowski i jest podobno bliskim
przyjacielem ordynatora psychiatrii w moim szpitalu. Twój przypadek może wydać
mu się wyjątkowo interesujący.
- A to niby
czemu?
- Bo sam jakiś
czas temu był w śpiączce i doskonale rozumie ten stan.
- Nie pytasz się
nawet, czy ja mam ochotę na tę cholerną wizytę.
- Ty nic nie
rozumiesz, ja mam już dosyć wysłuchiwania tych twoich żalów. Tu potrzebny jest
specjalista, nie masz więc wyboru, jeżeli nie pójdziesz z własnej woli to
dopilnuję, by cię tam zawleczono siłą. Uwierz mi mogę zorganizować ci „miły
urlopik” w szpitalu psychiatrycznym, mogą to być na przykład „Tworki”.
- Ale z ciebie
przyjaciel – parsknął Damian – naprawdę zamknął byś mnie w „psychiatryku”?
- Nie wiem –
wzruszył ramionami lekarz – nie chciałbym być zmuszony, do tego, by próbować
coś takiego urządzić, ale zaczynam się poważnie o ciebie niepokoić.
- Dobra –
mruknął grafik – jak uda ci się załatwić tę sesję terapeutyczną to na nią
pójdę.
Damian nie
wierzył w to, że Piotrkowi uda się zorganizować to spotkanie, tylko i wyłącznie
dlatego wyraził zgodę. Minęło kilka dni i zadzwonił telefon, lekarz podał czas
godzinę i miejsce, gdzie psychiatra go przyjmie, kompletnie zaskoczony Damian
nie miał wyjścia, musiał w tej sytuacji pójść.
Następnego dnia
Rzamojewski znalazł się w wysokim biurowcu, niedaleko od centrum Warszawy, tam
mieściła się prywatna przychodnia psychiatryczna, w której to gościnnie
pracował lekarz z Ameryki.
Mężczyzna
siedział w poczekalni, naprzeciwko recepcji i z nudów przeglądał gazety,
ułożone na półce, przy krzesłach. Jaskrawe światło z jarzeniówek oblewało
korytarz sinym blaskiem. Damian pomyślał, że ten irytujący rodzaj oświetlenia
nie powinien być stosowany w miejscu, do którego przybywają „wariaci” no ale
psychiatrzy pewnie nie znają się tak dobrze na ustawianiu świateł jak on,
rysownik.
Za biurkiem siedziała
elegancka kobieta, całą jej uwagę pochłaniało wypełnianie jakichś wirtualnych
tabelek, wyświetlanych na monitorze komputera. Wokół panowała przenikliwa
cisza, nie było nawet radia, tylko od czasu do czasu pojawiało się zgrzytnięcie
zamka i trzaśnięcie drzwi. Sporadycznie dobiegały głosy specjalistów,
rozmawiających o ciekawych przypadkach dolegliwości psychicznych.
Zadzwonił
telefon, recepcjonistka odebrała i wysłuchała poleceń, po czym odłożyła
słuchawkę.
- Doktor –
powiedziała – przyjmie pana w gabinecie czwartym, to ten po prawej stronie, na
końcu korytarza.
Damian odłożył
czasopisma, podniósł się i ruszył we wskazanym kierunku, zatrzymał się tuż
przed solidnymi drzwiami, obłożonymi pikowaną „skają”, na których widniała
złocista cyfra cztery.
Wziął głęboki
oddech jak przed skokiem z trampoliny, zapukał, następnie wszedł do środka.
W pomieszczeniu
nie było nikogo, pokój urządzony był z gustem, pod oknem stało drewniane biurko
i krzesło, dalej był pikowany fotel, na sekretarzyku pod ściana znajdowała się
pokaźna kolekcja książek w skórzanych oprawach. Obok wisiał obraz, był to
portret jakiegoś mężczyzny w mundurze, na koniu. Po drugiej stronie stała
leżanka z ciemną tapicerką, dokładnie taka jak na amerykańskich filmach.
Damian podszedł
do niej obejrzał, nie było jeszcze lekarza, tak więc postanowił ją wypróbować,
ułożył się wygodnie, poprzekręcał z boku na bok. Nagle zgrzytnął zamek drzwi
wejściowych. Damian nie widział kto wszedł, domyślał się jednak.
- Dzień dobry –
odezwał się aksamitny kobiecy głos, obarczony lekkim, obcym akcentem – widzę,
że zdołał się pan już rozgościć. Nazywam się doktor Michelle Kozlowski –
przedstawiła się.
To była kobieta,
nie widział jej, jednak w sposobie mówienia, barwie głosu było coś znajomego.
Zerwał się na równe
nogi, odwrócił w stronę drzwi.
- To ty –
wyszeptał – to naprawdę ty!
Była ubrana w
granatowy kostium, składający się z żakietu i krótkiej spódniczki, strój
uzupełniała biała bluzka z kołnierzykiem, czarne rajstopy i buty na obcasie.
Włosy miała rozpuszczone, bujnie opadające na szyję i ramiona, zupełnie jak
tam, na wyspie, patrzyła na mężczyznę z tym samym błyskiem w oczach, który tak
dobrze pamiętał ze snów.
Lekarka
przyjrzała mu się uważnie, na jej twarzy wpierw wymalowało się niedowierzanie,
potem radość.
- Znam cię –
powiedziała – już kiedyś cię zobaczyłam, to było we śnie. Na wyspie.
Uśmiechnęła się
niepewnie, z zakłopotaniem. Damian objął ją i przytulił do siebie, zaskoczona
kobieta po chwili dopiero odwzajemniła uścisk.
- Nikt mi nie wierzył
– powiedział uradowany – ale ty jesteś prawdziwa, moi znajomi szczęki pogubią,
kiedy im ciebie przedstawię.
Usiedli na
leżance, wciąż trzymali się za ręce. Patrzyli sobie w oczy, ich spojrzenia
wyrażały radość podniecenie, ale i jakiś dziwny niepokój.
- Szukałam
ciebie – powiedziała – mimo, że widzieliśmy się tylko we śnie wiedziałam, że
jesteś prawdziwy.
- Ja też –
powiedział – wbrew logice, zdrowemu rozsądkowi, mimo ostrzeżeń przyjaciół i …
Przed oczyma
stanęła mu Ewa, zrobiło mu się trochę głupio z jej powodu, jednak zaduma szybko
minęła.
- Wiedziałem że
jesteś prawdziwa. Powiedz, jak to możliwe, że spotkaliśmy się właśnie w świecie
marzeń?
- Nie wiem –
wzruszyła ramionami – ludzki umysł wciąż kryje jeszcze wiele zagadek. Kiedy
przyśniła mi się wyspa, byłam pogrążona w śpiączce, spowodowanej wypadkiem na
nartach. Przez dwa miesiące byłam nieprzytomna, któż by pomyślał, że właśnie
wtedy przeżyję taką przygodę.
- Ja też spałem
– rzekł Damian – po wypadku samochodowym.
- To
interesujące – stwierdziła – nie potrafię tego naukowo wytłumaczyć ale mam
swoją teorię.
- Tak, jaką?
- Kiedy obydwoje
byliśmy nieprzytomni, nasze umysły stworzyły sobie alternatywny świat, miejsce
idealne, gdzie odczuwaliśmy ukojenie i spokój. Zbudowaliśmy tę wyspę jednocześnie
w tym samym miejscu. Dwa światy, wykreowane, przez dwa odrębne umysły zlały się
w jeden, uzupełniając się wzajemnie.
- Masz na myśli
telepatię?
- Nie ja to
powiedziałam – wydęła usta – jestem naukowcem, moim obowiązkiem jest opieranie
hipotez na dowodach nie przypuszczeniach.
- Masz więc
jakąś naukową tezę.
- Nie –
przechyliła zalotnie głowę.
- Widziałem
ciebie jeszcze parę tygodni temu – oznajmił Damian – wpierw rozmawialiśmy we
śnie, potem dostrzegłem cię na „Dworcu Centralnym”, wsiadałaś do pociągu.
- We śnie ja też
ciebie widziałam – stwierdziła – nocowałam w Warszawie, zaraz po przylocie z
Chicago, następnego dnia rzeczywiście byłam na waszym dworcu. Jechałam na
wykład do Frankfurtu nad Odrą. To zastanawiające.
- Co takiego?
- Widzieliśmy
się we śnie właśnie wtedy, kiedy byłam w Europie. Jedną jedyną noc spędziłam na
tym kontynencie, potem ruszyłam dalej, do Australii.
- Być może po
prostu spaliśmy w tych samych godzinach – stwierdził Damian – to byłoby
logiczne. W trakcie śpiączki, byliśmy nieprzytomni przez cały czas, nie było
znaczenia jaka to pora dnia, czy jest noc czy też dzień. Skoro widywaliśmy się
jedynie we śnie…
- Musieliśmy
spać w tym samym czasie – dokończyła – ludzki umysł jest wciąż niezbadaną
tajemnicą. Czasem na własnej skórze trzeba się przekonać, że kryje masę
zaskakujących zagadek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz