Fragment ze wstępu do powieści "Nefilim", mojego autorstwa.
Życzę przyjemnej lektury!
Odcinek 3
Członkowie ekspedycji jak zawsze w szyku przekroczyli portal. Wpierw uzbrojeni Cherubini zabezpieczyli teren wokół wejścia, potem dopiero ruszyli cywile.
Znaleźli się wewnątrz tętniącego bujnym i zróżnicowanym
życiem ekosystemu. Wśród zieleni liści, porastających drzewa, pnącza, oraz
krzewy mieniły się rozmaitymi barwami: żółcią, różem, fioletem, błękitem kwiaty.
Ruszyli naprzód. Wpierw żołnierze, z bronią, potem naukowcy
ze skanerami. Szli wąską ścieżką pośród traw i rozwieszonych na pniach drzew
lian. Nie wiedzieli skąd wzięła się ta wąska drożynka. Nie była raczej dziełem
żadnych inteligentnych form życia. An’Hariel nie potrafili stwierdzić kto
ją wydeptał. Wśród krzaków natrafiali na stare, zarośnięte pnączami i mchem
urządzenia. Przekaźniki, stacje badawcze, monitoring. Wszystko to w tej samej
technologii, jaką u zarania dziejów, przybierając postać jednego z nich
podarował An’Hariel Stwórca.
- Zadziwiające – powiedział Lewiataniel – wszystko co tu
widzimy: drzewa, krzewy, trawy, ptaki, ma swoje odpowiedniki genetyczne wśród
istot żywych na całej planecie! Takie zróżnicowanie cech tych samych
genetycznie organizmów w warunkach naturalnych mogłoby nastąpić jedynie w
skutek długotrwałej ewolucji, wynikającej z różnorodności warunków
klimatycznych w różnych strefach tej planety.
- Fascynujące – stwierdził Sa’el.
Prócz flory, była tam także obfita fauna. Mijali zwierzęta
kopytne: kozy, antylopy, lamy. Były tury, żubry, bizony. Wśród łąk kryły się
gryzonie: króliki, zające, dzikie szczury, a wśród koron rozkosznie buszowało
kilka wiewiórek. Nie brakowało
skaczących po drzewach małp i małpiatek. Wśród liści, gałęzi mieszkało
różnobarwne ptactwo. Drozdy, sójki, kukułki, sowy, wrony, szpaki. Pośród traw
przemykały bażanty, kuropatwy, cietrzewie, derkacze. W pobliskim stawie wśród
przybrzeżnych szuwar dostrzec można było przedstawicieli ptactwa brodzącego:
flamingi, czaple, bociany. Nieco dalej pływały kaczki, gęsi, łabędzie. Wprawne
oko wśród skalników wychwycić mogło drapieżnego sokoła, orła, czy jastrzębia. W
zaroślach kryły się drapieżniki. Wśród nich niedźwiedź, wilki, a także
kraczące, pomiędzy paprociami wielkie cętkowane koty.
Właśnie przechodzili pod okazałym, porośniętym pnączami
łukiem, kiedy donośny ryk wzbudził w nich lęk. Żołnierze natychmiast wycelowali
w górę, skąd doszedł ten niezwykły dźwięk.
Na kamiennym sklepieniu siedziało wielkie kocisko z
pomarańczową sierścią, poprzecinaną czarnymi pręgami. Zwierzę zdawało się nie
zwracać na przybyszów uwagi. Szorstkim językiem nawilżyło swą wielką, zaopatrzoną
w pazury łapę, następnie tarło wewnętrzną stroną głowę tuż przy szpiczastym
uchu.
- Opuśćcie broń –
rzekł Michael – nie zrobi wam krzywdy.
Wiązka lasera ze skanera, należącego do Serafina przebiegła
po cielsku stworzenia przesyłając natłok danych z ręcznej matrycy, wbudowanej
do kombinezonu. Trójwymiarowy niewielki hologram wyświetlił łbudowę łańcucha
D.N.A.
- No, nie wiem – mruknął Rafael, nie spuszczając z muszki
zwierzęcia – te kły i pazury nie służą raczej tylko do przystroju. A na
wolności widywałem podobne zwierzęta, które naprawdę wiedziały jak ich używać…
- Być może – powiedział Michał – jednak ten tu osobnik ma
zablokowane kilka genów, tych odpowiedzialnych za instynkt drapieżcy i agresję.
- Nie on jeden – dorzucił Lewataniel – to samo
zaobserwowałem u innych zwierząt, których budowa wskazuje na drapieżny tryb
życia.
- Szkoda czasu, ruszamy dalej – wtrącił Sa’el – to miejsce
jest ogromne, trzeba by lat, żeby je w pełni zbadać.
- Może nie koniecznie – oznajmił Lewiataniel – widzicie ten
przekaźnik? – Wskazał na metalową iglicę, usytuowaną w podstawie kamiennego
cokoliku kilka metrów od nich. – Jego oprogramowanie jest w pełni kompatybilne
z naszymi matrycami.
- Mamy deszyfratory wojskowe – dorzucił Rafał – możliwe, że
uda nam się włamać do centralnej sieci zarządzania i uzyskać plany…
- Bądź nawet wejść do plików centralnego komputera i
ściągnąć bazę danych. – Dodał Lewiataniel.
- Do dzieła – rzekł Sa’el po chwili zastanowienia.
An’Hariel przystąpili do operacji. Rozstawili
prostokątny przedmiot z błękitnym kamieniem, nałożonym od góry. Przypominał
skanery, którymi posługiwali się naukowcy, był jednak znacznie większy.
Rafael uruchomił urządzenie. Kamień zaświecił, potem promień
stworzył półprzeźroczystą ograniczoną światłem przestrzeń. W powietrzu pojawiły
się podzielone na kolumny symbole. Major
rysując znaki w powietrzu wprowadził kod. Grupa kilkunastu ideogramów wysunęła się
na pierwszy plan, przed ścianę niezliczonych, pozostałych piktogramów. Kolejna,
wybrana sekwencja uruchomiła właściwy program.
- Gotowe – powiedział robiąc miejsce Lewiatanielowi.
Serafin podszedł do komputera. Na dotykowym, trójwymiarowym
panelu wybrał grupę świecących się czerwienią znaków. Wprowadził własne
ustawienia. Kamień wyświetlił kilka belek z zegarowymi paskami postępu.
- Nie ma to jak wojskowe matryce – powiedział zadowolony.
Po chwili wszystkie symbole świeciły się na niebiesko.
- Weszliśmy – rzekł. Przestawił kilka opcji. – Nie dostanę
się stąd do głównej bazy danych, ale mogę ściągnąć szczegółowy plan ogrodu i
ukrytych pod nim instalacji.
- No to do dzieła! – zatarł ręce Sa’el.
Lewiataniel wprowadził kilka poleceń. Znowu zaświeciły się zegarowe
paski postępu. Po chwili matryca wyświetliła trójwymiarowy plan całego
kompleksu.
Nagle stało się coś nieoczekiwanego. Sygnał alarmowy
zakomunikował jakiś problem.
- Co jest? – spytał zaniepokojony dowódca wyprawy.
Lewiataniel próbował sprawdzić, zatrzymać niepokojący
dźwięk.
- Coś podczepiło się do plików z danymi bazy – stwierdził. –
Nie mogę tego zatrzymać.
Matryca wygenerowała silny impuls który promieniście
rozniósł się po całej okolicy. Przez moment panowała cisza. Po chwili zerwał się lekki zefirek, potem przybrał na
sile.
- Co się dzieje? – Spytał zaniepokojony Sa’el.
- Nie wiem – Lewiataniel rozłożył bezradnie ręce. – Odczyty
szaleją!
- Jakaś energia kumuluje się sto trzydzieści pięć metrów na
południowy zachód stąd. – Stwierdził Rafael studiując odczyty na swoim
podręcznym skanerze.
- Idziemy! – Zawołał dowódca wyprawy.
Wszyscy ruszyli za Cherubinem. Nie patrzyli już gdzie
prowadzi dróżka, biegli na oślep, przez krzaki w kierunku, jaki wskazywał
skaner Rafaela. Po chwili dotarli na polanę, otaczającą niewielkie jeziorko o
rozłożystych, piaszczystych brzegach. Nieopodal pojawił się powietrzny wir.
Niewielka trąba tkwiła w miejscu na trawie, tuż przed plażą. Zupełnie jakby
oczekiwała na przybycie An’Hariel.
Kiedy stanęli, małe tornado wpierw ruszyło gwałtownie w ich stronę. Wszyscy
skryli twarze, spodziewając się
zderzenia. Wir zatrzymał się jednak tuż przed nimi. Trwał tak przez moment.
Zupełnie jakby posiadał wolę i badał przybyszów. Następnie zmienił kierunek. Pognał
na plażę. Tam stanął przed wodą. Wciągnął do swego wnętrza chmurę pyłu i
piachu. W tym momencie wszystkie urządzenia badawcze zaczęły szaleć. Nowy, przerywany
sygnał syreny ostrzegał przed niebezpieczeństwem.
- Co się dzieje? – Zawołał Sa’el.
- Następuje niekontrolowana fuzja atomowa! – Krzyknął Rafał
analizując odczyty z podręcznego skanera.
- Nie jedna! Seria! – Dodał Lewiataniel. – Rozszczepienia i
fuzje atomowe! Jedna po drugiej!
Słysząc to Cherubini podnieśli miotacze, celując w anomalię.
- Opuśćcie broń – rozkazał Sa’el.
- Niebywałe, dotąd coś takiego zaobserwowano jedynie w
trakcie tworzenia się gwiazd. Skala energii jaka się kumuluje w trakcie tych
procesów, już dawno powinna rozerwać ten układ słoneczny! – Stwierdził Rafał – jakaś
ogromna moc powstrzymuje jednak wybuch termojądrowy!
- Nie ma technologii, która mogłaby tego dokonać – oznajmił
Lewiataniel.
- To Ojciec – Stwierdził z fascynacją Michał – tylko on ma
potęgę, zdolną okiełznać taką energię…
Wewnątrz trąby powietrznej pojawiły się nieliczne świetliste
punkciki. Z każdą sekundą przybywało ich coraz więcej i więcej.
- Odczyty? – Spytał Sa’el.
- To cząstki prostych kwasów nukleinowych – powiedział
Rafael – zasady azotowe, piramidowe i purynowe. Ademina Tymina Cytozyna,
Guanina… co one robią?
Trójwymiarowy wyświetlacz przedstawiał połączenia formujące
się w ciąg, tworzący łańcuch. Na bazie tego dalej wir budował pojedyncze
komórki z których po chwili wyspecjalizowały się narządy i tkanki. Trwało to
nie dłużej niż minuta. Potem trąba powietrzna rozpłynęła się w powietrzu równie
szybko jak powstała.
W miejscu, gdzie
jeszcze przed chwilą szalała, stały teraz dwie nagie postaci ludzkie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz