Fragment ze wstępu do powieści "Nefilim", mojego autorstwa.
Życzę przyjemnej lektury!
Odcinek 4
Trójwymiarowy wyświetlacz przedstawiał połączenia formujące
się w ciąg, tworzący łańcuch. Na bazie tego dalej wir budował pojedyncze
komórki z których po chwili wyspecjalizowały się narządy i tkanki. Trwało to
nie dłużej niż minuta. Potem trąba powietrzna rozpłynęła się w powietrzu równie
szybko jak powstała.
W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą szalała,
stały teraz dwie nagie postaci ludzkie.
Ciemnowłosy mężczyzna. Wyglądał na około trzydzieści lat.
Miał niebieskie oczy pociągłą twarz, kwadratową szczękę. Jego sylwetka
stanowiła zestaw idealnych proporcji. Szerokie bary, dobrze umięśnione ramiona,
uwydatnione mięśnie klatki piersiowej. Płaski brzuch z zarysowaną muskulaturą i
delikatnym owłosieniem, gęstniejącym w okolicy krocza. Pod spojeniem łonowym
wyraźnie było widać penisa i mosznę. Silne nogi z wydatnymi mięśniami
czworogłowymi oraz napęczniałymi łydkami schodziły poprzez kostki w trzymające
się mocno gruntu stopy.
Obok stała młoda kobieta. Była nieco niższa od mężczyzny.
Miała długie, rude włosy, jasną, znaczoną delikatnymi piegami cerę. Spod ciemnych
rzęs spoglądały wielkie jak jeziora, zielone oczy. Nosek miała lekko zadarty ku
górze. Na delikatnych, różowych ustach gościł lekki uśmiech.
Jej ciało znacząco różniło się od męskiego. Posiadała
znacznie smuklejsze ramiona i ręce. Miała łabędzią szyję okrytą burzą rudych
włosów. Jeden pukiel spływał na barki.
Następnie opadał po obojczyku w dół, kończąc się przy mostku. Dwie kształtne,
nie za duże piersi zwieńczone różowymi sutkami o sterczących brodawkach,
łagodnie kołysały się w rytm spokojnego oddechu. Miała płaski brzuch. Wyraźnie
zaznaczoną talię. Pod pępkiem było lekko uwydatnione podbrzusze, a dalej
spojenie łonowe, oraz okryty miękkimi, rudymi włosami srom. Pełne biodra
łagodnym łukiem przechodziły w dół, przeobrażając się w kształtne uda. Miała
długie, gładkie, zgrabne nogi. Poniżej kolan dwie smukłe, dobrze zarysowane łydki
i delikatne stopy.
Obydwoje stali rozglądając się wokół. Wyraz ich twarzy
sugerował brak jakiś głębszych przemyśleń. Wyglądało na to, że fascynowało ich
wszystko co zobaczyli.
- Zbudowani są z węgla jak wszystkie ziemskie organizmy –
oznajmił Rafał, analizując dane – dziwne…
- O co chodzi? – Spytał Baalel.
Próbowałem zanalizować ich kod genetyczny… Z prawie całym
moja matryca uporała się bez problemu, ale mały fragment jest nie do
odczytania…
- Jak to? – Lewiataniel uruchomił własny skaner.
Efekt był identyczny jak u Cherubina.
- Nie wiem o co chodzi – mruknął grzebiąc w ustawieniach –
jakiś błąd systemu… chociaż mi to wygląda… Na czyjeś celowe działanie…
- Technologię, którą się posługujemy dostaliśmy od Ojca –
powiedział Michael – to co się dzieje z naszymi urządzeniami to nie przypadek…
Wiecie czym był ten wir, który widzieliśmy? To była wola Boga.
- Badaliśmy tym sprzętem miliony gatunków – stwierdził
Baalel – nie tylko na tej planecie i nigdy nie było czegoś takiego.
- Może jest jakiś powód, dla którego Ojciec chroni przed
nami te istoty.
- Daj spokój, biologicznie to takie trochę inne, łyse małpy
– stwierdził Lewiataniel – dlaczego, akurat oni – wskazał na mężczyznę i
kobietę pochłoniętych taplaniem rąk w błocie – mieliby być wyjątkowi?
- A zastanowiłeś się może, czemu my, wchodząc w ten wymiar
przyjmujemy postacie fizycznie bardzo zbliżone do tych właśnie istot?
Faktycznie, na Ziemi An’Hariel wyglądali niemal
identycznie jak istoty ludzkie. W swoim wymiarze, w macierzystej formie byli
oni jedynie formą energii bez określonego kształtu, skupioną wokół centralnego
kryształu, stanowiącego serce i mózg. Przechodząc przez bramę w rejon tak
zwanego „Wszechświata” zawsze przyjmowali formy do złudzenia przypominające
człowieka.
- Michał chyba ma rację – stwierdził Sa’el – może w bazie
danych kompleksu znajdziemy jakieś wyjaśnienie. Wycofajmy się – szepnął –
zaprowadź nas Lewiatanielu do centrum sterowania.
An’Hariel wolno oddalili się z polany, pozostawiając
pierwszych ludzi w spokoju.
Minęło kilka godzin. Członkowie ekspedycji odnaleźli wejście
do głównego kompleksu. Właz stawiał lekki opór, w końcu jednak udało się go otworzyć.
Wewnątrz panowały ciemności. Było tam chłodno, wilgotnie. Stęchłe powietrze
przepełniał aromat glonów i grzybów. Na podłodze, ścianach, suficie osiadła
gruba warstwa pyłu i kurzu. Nie brakowało pajęczyn. Rozmieszczone przy ścianach konsole skrywał
pył, żadna nie działała.
Po ciemku rozpoczęto poszukiwania centrum kompleksu.
Członkowie ekspedycji rozeszli się po podziemnych korytarzach.
Do centrum operacyjnego dotarli Sa’el wraz z Lewiatanielem i
Baalelem.
Ten drugi szedł zgodnie ze wskazówkami wyświetlanymi na
planie, który pobrał z tutejszej bazy danych. Przeszli przez pełen rur,
przewodów korytarz. Dotarli do zaryglowanych drzwi.
- To tutaj – powiedział naukowiec.
Baalel od razu naparł na wrota.
- Ani drgną – sapnął.
- Są sterowane elektrycznie – stwierdził Sa’el – trzeba
uruchomić zasilanie, żeby się tam dostać.
- Nie koniecznie – oznajmił Lewiatan.
Złapał za schowek przy pasie, odpiął go. Wewnątrz znajdował
się czarny prostopadłościan, z dwiema jaśniejszymi końcówkami.
- Może wystarczy rezerwowy akumulator skafandra –
powiedział.
Następnie otworzył pokrywę konsoli, obsługującej sterowanie
drzwi. Wyciągnął nóż, wewnątrz urządzenia wyizolował dwa kable, przeciął je,
następnie podłączył odizolowane końce do baterii. Podziałało masywne wrota zgrzytnęły.
Echo rozniosło łoskot po całym poziomie. Drzwi nie otworzyły się całkowicie,
uchyliły jednak na tyle, by An’Hariel mogli wślizgnąć się do sterowni.
Wewnątrz było niemal kompletnie ciemno. Nieaktywne, wiekowe
konsole, pulpity, tablice i ekrany, pokrywała gruba warstwa kurzu. Było kilka
obrotowych foteli dla obsługi, w niemal idealnym stanie. O ich wieku świadczył
jedynie pył i żółtawo szary odcień białej niegdyś tapicerki.
W kącie przy lewej ścianie, pod mchem mrugało jakieś
światełko. Sa’el popatrzył na Lewiataniela. Następnie wszyscy trzej ruszyli w
tamtym kierunku.
Baalel zerwał z mrugającego punkcika roślinne narośla,
wytrzepał piach.
Pod spodem znajdował się połyskujący kamień matrycy. Po
usunięciu przeszkód urządzenie wyemitowało jasny klarowny obraz. Przedstawiał
on łańcucha D.N.A., opatrzony ciągiem błyszczących ostrzegawczo czerwienią
symboli.
- „Istota stworzona na boski obraz i podobieństwo” –
przeczytał Sa’el.
- Plik tak samo niekompletny jak nasze odczyty – analizując
dane westchnął Lewiataniel.
- Nie ważne – powiedział dowódca ekspedycji – czy wiecie co
to jest?
- Niekompletna mapa istot, które widzieliśmy w ogrodzie –
stwierdził Baalel.
- Wiele z sekwencji ich kodu genetycznego zostało z jakiegoś
powodu zablokowane. Jakby Bóg nie chciał, by korzystali ze wszystkich swych
możliwości – wtrącił Lewiataniel – oni mogą być nadajnikiem, dzięki któremu
porozumiemy się z Ojcem.
- Oni są czymś więcej – rzekł Sa’el – powstali na Jego obraz
i podobieństwo. Mogą stanowić klucz do zdobycia boskiej potęgi! Pomyślcie!
Stanęli byśmy ponad wszystkim, co zostało stworzone! Musimy znaleźć jedynie
sposób, połączenie tych istot z An’Hariel. Jak myślisz Lewiatanie –
zwrócił się do szefa swoich naukowców – czy to byłoby wykonalne?
Serafin podszedł do konsoli, jeszcze raz przeanalizował
dane.
- Być może – stwierdził – jest wiele kwestii do rozwiązania…
Przede wszystkim problem toksyczności naszej materii dla opartych na węglu
organizmów żywych z tego wymiaru… Potrzebuję czasu na badania…
- Jest jeszcze problem z samymi An’Hariel – wtrącił
Baalel – większość Serafinów w życiu nie
wyrazi zgody, na eksperymenty.
- Sa’elu zgłoś się. – Rozległ się dźwięk w
komunikatorze. – Znaleźliśmy rozdzielnię prądu. Wygląda na sprawną. Zaraz
powinniśmy uruchomić zasilanie.
- Jesteśmy w sterowni – odparł Sa’el.
- Zaraz do was przyjdziemy. Bez odbioru.
Przewodniczący Serafiatu wyłączył komunikator.
Zaświeciły się lampy, konsole i tablice rozbłysły kolorowymi
przyciskami. Na pustych od lat matrycach i ekranach pojawiły się różnobarwne
wykresy. Z oddali, gdzieś na korytarzu dobiegały głosy. Znak, ze do sterowni
zbliżają się pozostali członkowie ekspedycji.
- Wiem, że Serafini się nie zgodzą – powiedział ściszonym
głosem dowódca wyprawy – dlatego utworzę specjalną komisję z zaufanych An’Hariel
i pod jej nadzorem rozpoczniemy nowy, tajny projekt.
- Na początek potrzebuję sprzętu, miejsca na badania –
powiedział Lewiataniel – oraz grupy myśliwych. Będziemy potrzebowali około stu
sztuk małp humanoidalnych, żyjących w środkowej Afryce.
- A po co ci one? – Spytał Baalel.
- Pomijając futro, cechami anatomicznymi przypominają
gatunek ludzi z ogrodu. Porównałem sobie też D.N.A obu gatunków. Stopień
podobieństwa jest niesłychanie bliski!
- Ciszej – parsknął Sa’el.
Głosy na korytarzu stawały się coraz donośniejsze. Wyraźnie
już było słychać kroki.
- Spróbuję uzupełnić genotyp istot z ogrodu, przy pomocy
D.N.A dzikich „troglodytów” – szepnął naukowiec.
- Jesteście?
Usłyszeli niesione echem z zewnątrz wołanie Michała.
- Dostaniesz czas, środki i miejsce na badania – powiedział
ściszonym głosem Sa’el. – Jest na „średnim" oceanie miejsce, które znajduje się
w martwym polu naszych satelit. A teraz obaj stulcie dzioby i ani słowa nikomu
o tej rozmowie.
- A co z twoim doradcą – Spytał Baalel – Michael to światły,
przenikliwy umysł. Umie udzielać cennych rad.
- Przed nim w
szczególności macie się pilnować. – Uciął krotko Sa’el.
- Hej! – Zawołał Michał z korytarza – gdzie, się podziewacie?
- Tutaj! – Krzyknął dowódca ekspedycji. – Uchylone drzwi po
prawej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz